Kiedyś, dawno temu, uważałam, że jedzenie bobu uwłacza mojej godności ;) Odstręczał mnie zapch i widok gotującego się 'tego czegoś'. Moja Ciocia - chrzestna i siostra Mamy jednocześnie - siała niesamowite ilości bobu na swojej działeczce i potem, jak już był, zrywała, łuskała do garnka (wielki był) i w przyogrodowej altanie gotowała. A potem siadywały z moją Mamą na leżaczkach i wsuwały ten bób w niebotycznych ilościach, rozrzucając dookoła łupinki... Tęsknię teraz za tymi czasami... Nie ma już działki, nie ma bobu, Ciocia i Mama odeszły... Czy tam gdzie są jest bób? Ciekawe...
I podjadając tak sobie bobu odrobinę wspominam i łzy same toczą sie po policzkach... I żałuję, że nie lubiłam wtedy bobu i nie siadywałam razem z nimi na tej działeczce...
Przepis:
- bób
- oliwa z oliwek
- świeży tymianek
Bób ugotować, przestudzić i obrać z łupinek. Na patelni rozgrzać oliwę i wsypać liście tymianku, dodać bób i chwilkę podgrzać, mieszając by ziarna oblepiły się oliwą i tymiankiem. Odrobinę posolić.
PS. W tle moje tegoroczne zioła balkonowe :-)
3 komentarze:
Ja tez dawniej nie lubiłam bobu. Teraz zachęciła mnie do niego córka i w sezonie kupuje regularnie. Krysia robi pasty z bobu do kanapek:)
Niby od zawsze lubiłam boberek, ale ten zapach doprowadzał mnie do mdłości, więc mama koleżanki nam go gotowała i pakowała do papierowych torebek już ostudzony i bez tego upiornego zapachu. To było cudowne uczucie :))))
ja jakos nie lubie bobu,u nas tylko maz jada
Prześlij komentarz