czwartek, 12 lutego 2009

Jest taki dzień...

na pewno jest... Każdy MUSI mieć taki dzień, kiedy kuchnię omijać powinien z daleka! A już na 100% nie powinien zabierać się za pieczenie i to chleba w dodatku! Taki dzień ja mam dziś... I szkoda, że tego nie wiedziałam zanim nie zabrałam się za tego pysznego "Węgra". Na szcęście teraz już wiem i kuchnię dziś omijam wielkim łukiem.

Jakiś czas temu Liska w swojej pracowni zamieściła przepis na chleb węgierski z ziemniakami, na zakwasie. Brzmiał nawet, nawet. Ale dopiero wczoraj, gdy ten sam chlebuś na swoim blogu opisała Tilinara, chleb do mnie przemówił.

Zakwas stał sobie w lodówce lekko uśpiony, dosypałam mu ciut mąki i zamieszałam, odważyłam 450 g w misce i zostawiłam na noc już na lodówce. Rano okazało się, że ruszył :-) I chyba niepotrzebnie go rozruszałam, bo się zaczeło... Przygotowałam wszystkie potrzebne składniki. Wlałam, wsypałam, wymieszałam, dałam 9 minut popracować nad tym maszynie i odstawiłam do pierwszego rośnięcia na 30 minut. I tu jeszcze wszystko było OK.

Po tym czasie przełożyłam do keksówki, zastanawiając się czy aby nie upiec go jednak w dwóch, stanęło na jednej. Ciasto wypełniło keksówkę w połowie, może nawet niezupełnie, umieściłam nad kaloryferem do wyrośnięcia i teoretycznie 2-3 godziny miałam wolnego... 

TEORETYCZNIE!!! Gdybym po 1 godzinie i 15 minutach nie przechodziła obok, to miałabym kuchnię do sprzątania ;) Chleb urósł jak wariat i rósł dalej... Przejechałam mu nożem przez środek drugą ręką zapalając piekarnik. Nóż w serce pomógł na chwilę, ciasto jakby się zatrzymało, a po włożeniu do 190 stopni C. niestety trochę zwinęło się do środka ;(

Po przepisowych 45 minutach pieczenia, skręciłam temperaturę do 150 stopni C., otworzyłam piekarnik, wyciagnęłam keksówkę, odwróciłam do góry dnem i... NIC!!! Pierwszy raz bochenek mi nie wypadł....! Po mocniejszym szarpnięciu wypadł, ale z poranionym bokiem ;( Wsadziłam go jeszcze na 10 minut do piekarnika, bo mimo wszystko lubię chrupiącą skórkę, po tym czasie wyłączyłam piekarnik, uchyliłam nieco  i chleb tam sobie chwilkę pobył. Studził się na kratce.

Po wystygnięciu i odkrojeniu pierwszej kromki okazało się, że smak ma REWELACYJNY. Miąższ jest dziurkowany całkiem przyzwoicie, nie kruszy się ani nie lepi i pachnie obłędnie.

Przynajmniej tyle.

Przepis:

Chleb węgierski na zakwasie

Składniki:

  • 450 g zakwasu żytniego
  • ok 200 g wody
  • 3 łyżeczki suszonych drożdży (moim zdaniem za dużo)
  • 1 łyżeczka cukru (ja dałam miód gryczany 1/2 łyżeczki)
  • 450 g mąki pszennej chlebowej (ja dałam 1/3 mąki żytniej chlebowej, 2/3 mąki pszennej chlebowej)
  • 3 płaskie łyżeczki soli morskiej (jeśli kamienna, dajemy mniej) (ja dałam 2 łyżeczki soli kuchennej)
  • 150 g ugotowanych ziemniaków przeciśniętych przez praskę
  • 1 łyżka kminku

Wykonanie:

czytaj wyżej ;)

4 komentarze:

asieja pisze...

powinnaś go nazwac
'chleb z przygodami'
czy jakoś tak :-)
najważniejsze, że smak rewelacyjny
a i kształt jaki ma piękny
trochę przypomina serduszko
czyli w sam raz na nadchodzące walentynki

Anonimowy pisze...

Hej Mafilko! Nie jest źle Twój jest bardziej walentynkowy, tak jak napisała asieja :)
Pozdrawiam

Mafilka pisze...

Hihihi ;) do walentynek nie doczekał ;)
Dzięki :-)

Tilianara pisze...

Piękny chlebek, a to zawinięcie bardzo uroczo wygląda :))) Cieszę, się ogromnie że go upiekłaś i że posmakował :))) Jeszcze raz gratuluję wspaniałego bochenka :)))

Related Posts Widget for Blogs by LinkWithin